Trzydziestokilku stopniowy upał, za mną kolejny cały dzień „w siodle”, zjazd z autostrady i już jestem w pobliżu celu. Pomimo późnego popołudnia udaje mi się dojechać przed zamknięciem do Sant’Agata Bolognese – siedziby fabryki oraz muzeum Lamborghini
Wykorzystując do granic możliwości czas w trakcie naszego włoskiego gran turismo nie mogłem tutaj nie dotrzeć. Pomimo tego, że kapitał firmy już niekoniecznie jest włoski tylko niemiecki i obecne auta spod znaku szarżującego byka tracą trochę swój totalnie szaleńczy charakter, musiałem tutaj przyjechać. Region Emilia Romagna obfituje w wiele muzeów motoryzacyjnych czy prywatnych kolekcji prezentowanych zwiedzającym. Można by spędzić tutaj wiele tygodni. Na pierwszy rzut wybrałem jednak najbardziej oczywiste punkty.
Po przekroczeniu bramy wjazdowej na teren fabryki pierwszy zgrzyt. Widać skąd płyną obecnie pieniądze do Lamborghini – pracowniczy parking wypełniony jest autami reklamowanymi hasłem „Vorsprung durch Technik”. Na oko jednak są to samochody należące do kadry zarządzającej. Wśród tańszych samochodów, którymi przyjechali zwykli pracownicy, znacznie więcej jest wytworów włoskiej motoryzacji. Nie przyjechaliśmy tu jednak by emocjonować się parkingiem…
Po przekroczeniu progu muzeum z jednej strony widać dość skromny sklep z oficjalnymi gadżetami, z drugiej wita mnie Lamborghini 350GT. Uważane za brzydkie, trochę nie pasujące do całej reszty, na żywo robi jednak piorunujące wrażenie. Jest to legendarna próba udowodnienia przez Ferrucio Lamborghiniego – producenta traktorów – niejakiemu Enzo Ferrariemu, że ten ostatni nie potrafi zrobić porządnie dobrego auta GT! Szaleństwo południowego temperamentu nie mogło napisać ciekawszego scenariusza! Ferrucio miał wiele zastrzeżeń co do jakości wykonania oraz trwałości Ferrari 250 GT. Po starciu z wypełnionym dumą i przeświadczonym o własnej nieomylności Enzo stwierdził, że jeszcze mu pokaże. No i od tego wszystko się zaczęło…
Obok 350GT stoi kolejne wcielenie 400 GT 2+2, wyprodukowane w 250 egzemplarzach, z trochę dłuższą maską oraz zmienionymi światłami (ze względu na regulacje w USA). Auto nadal ciekawe, chociaż w porównaniu do pierwszej wersji traci już trochę uroku. Jednym z pierwszych pojazdów, z którym się spotykamy w muzeum, jest także terenowe LM002. Ten model powoduje u mnie krótkie zastanowienie: o co im chodziło? Nie wnikam w to jednak, czas trochę goni. Idę dalej i tutaj prezentuje się cała śmietanka klasyki Lambo. Miura… od tego modelu zaczyna się prawdziwe nazewnictwo modelu Lamborghini inspirowane walkami hiszpańskich byków. Ten genialny projekt Gandiniego jest wieczny, skrzela w ramach drzwi ociekają agresją a jednocześnie dopełniają bardzo delikatnie narysowaną linię auta.
Dalej Urraco, Countach (zarówno pierwszy produkcyjny egzemplarz jak i kończąca produkcję odmiana 25th anniversary), potężne Islero, przyćmione w swoich latach przez Miurę, 4-miejscowa Espada, prekursor dzisiejszych sportowych 4-miejscowych aut typu Porsche Panamera czy Aston Martin Rapide.
Czas zajrzeć na pierwsze piętro, gdzie można podziwiać już nowsze modele. Co ciekawe – 350GT z góry prezentuje się ponownie bardzo kusząco. Duże wrażenie robi concept car nowej Miury. Nie jestem do końca przekonany, czy warto byłoby to auto produkować i brać udział w gonitwie za odgrzewaniem udanych pomysłów sprzed lat. Jednak ten projekt został bardzo udanie przeniesiony w obecne czasy. Miura znacznie urosła zachowując jednocześnie charakterystyczne elementy z klasyka. Niestety, skrzeli już nie ma…
Dalej concept cary P140 i P147, które miały zastąpić Diablo, interpretacje studia Zagato oraz Marcelo Gandiniego, którego znak rozpoznawczy w postaci wycięcia tylnego nadkola można zauważyć na niejednym Lamborghini. Auta nie trafiły jednak do produkcji.
Kolejne modele to już współczesne wcielenia koncepcji Ferrucio. Gallardo, Murcielago, wersja policyjna Gallardo, wyścigowa Murcielago, Gallardo przytwierdzone do ściany. Robią wrażenie, jednak co jakiś czas zerkam na parter i delektuję się widokiem 350GT.
Tłem dla współczesnych aut Lamborghini są bardzo zabawne reklamy. Trafiają zdecydowanie w klimat marki, z poczuciem humoru, którego zaniknięcia się można by się obawiać po przejęciu przez „Vorsprung durch Technik” 😉
Końcówka ekspozycji to auta F1 zespołów Minardi oraz Lola Larousee. Wykorzystywały one silniki Lamborghini. Przygoda z F1 nie trwała jednak długo, bo to chyba nie było naturalne środowisko Lamborghini.
Na środku Sali prezentowana jest kwintesencja obecnego Lamborghini. Rzadki, ekskluzywny, limitowany, surowy, aż do bólu agresywny Reventon. Na żywo wydaje się być mocno przesadzony, sprawia wrażenie, jakby miał odgryźć głowę jeśli podejdzie się tylko za blisko.
Po zejściu na parter znowu przyklejam się do 350GT, robię kolejne zdjęcia. Pierwsze produkcyjne Lambo robi na mnie największe wrażenie z całej kolekcji. Nie do końca wiem dlaczego, bo nie bardzo pasuje do reszty towarzystwa. Jest początkiem stada wściekłych byków, daleko mu do ideału, jednak z ideału wyrosło. To chyba właśnie magia legendy tak działa.
Opuszczam gościnne progi muzeum Lamborghini, zaopatrując się na odchodne w jakieś skromne pamiątki. W muzeum jest cicho, czysto, wręcz sterylnie, nic nie rozprasza i nie przeszkadza w podziwianiu esencji Lamborghini. Właśnie, czy tego się spodziewałem przyjeżdżając tutaj? Na pewno nie licznika „zielonej energii” po wyjściu z budynku…
Porównam jednak wrażenia z kolejną świątynią, tym razem w Maranello.
Tekst i zdjęcia: Jakub Strzemżalski
No Comment