Lata dwudzieste, lata trzydzieste. Barwne i szalone. Gdy wypowiada się te słowa, od razu na myśl przychodzą kobiety z tego czasu – wyzwolone, krótkowłose, o bujnych kształtach i słodkich oczach, kochające wielki świat i aktywne, pełne przygód życie. Zaraz na drugim miejscu w wyobraźni zjawia się Paryż, miasto pragnień, najmodniejsze wtedy i najbardziej nowoczesne w Europie. A na dalszym, ale nie tak znowu dalekim: emocjonujące wyścigi samochodowe w południe niedzielne, flagi powiewające rzędami na masztach, grupki rozprawiających dżentelmenów, na trybunach damy z lornetkami w dłoniach.
Mężczyźni kochali Hellé Nice, zakochiwali się w niej tuzinami, tracili głowy i serca, a ona pozostawała niezależna i co najwyżej kierowała ich zgrabną intrygą jednego przeciw drugiemu. Spoglądała na nich kusząco, na pół rozebrana, ze zdjęć w galeriach wziętych fotografów, uwodziła tańcem i beztroskim uśmiechem w towarzystwie, zostawiała w tyle na trasach wyścigowych. Pogodna, pełna wdzięku i nieustannej radości czerpanej ze wszystkiego, co robiła. Nawet w pilotce i goglach na czole nie traciła nic ze swej magnetycznej kobiecości.
Marlette Hélène Delangle urodziła się w 1900 r. w ubogiej rodzinie na podparyskiej prowincji. Gdy skończyła 18 lat, równocześnie z końcem wojny porzuciła swą mieścinę dla magii stolicy. Porwało ją nowe życie, musująca atmosfera witalności, wiosny i wina. Na początku została modelką fotografów specjalizujących się w zdjęciach, które wtedy uchodziły za pornografię, choć dziś uznalibyśmy je za co najwyżej pikantne. Później tancerką (co bardziej zgorszeni twierdzili, że striptizerką) w Casino de Paris. Kupiła pierwszy samochód, Citroën, i wkrótce jeździła nim lepiej od innych. Uwielbiała ryzyko pod każdą postacią: szybkiej jazdy, letniej wspinaczki na Mont Blanc, zimowych eskapad narciarskich. W 1929 r. kontuzja kolana na nartach przerwała jej karierę rewiową. Wtedy zaczęła się ścigać.
W tym czasie już wszyscy znali ją jako Hellé Nice. Ten wyniesiony z Casino pseudonim nie tylko wpadał w ucho, ale i zgrabną fuzją brzmienia słów francuskich i angielskich sugerował, że „elle est nice”, co było niezaprzeczalną prawdą. W czerwcu 1929 r. rozwiała wątpliwości tych, którzy z lekceważeniem podchodzili do jej przygody automobilowej. Na torze w Montlhéry wygrała Grand Prix Féminin, a przy okazji pokonała wielu męskich konkurentów i zyskała adekwatnego sponsora w osobie samego Ettore Bugattiego. Wielki konstruktor cieszył się, że Hellé, adorowana, sławna, wyzywająca, rozreklamuje jego samochody wśród piękniejszej części towarzystwa, ona zaś była wniebowzięta: jeszcze niedawno biedna, dorabiająca skandalizującymi zdjęciami, jeździła teraz pojazdem tak drogim, na jaki nawet w modnych kręgach Paryża nie każdego było stać.
To były lata sukcesu. Szampan, futra, nowoczesna willa na Lazurowym Wybrzeżu, jacht w marinie, ekskluzywna, turystyczna Hispano-Suiza… A w niedziele kolejne starty na Bugatii T 35. Mimo niebezpieczeństw tego sportu, mimo ofiar, które pochłaniał. W 1933 r. na Monzie Nice była świadkiem tragedii Campariego i Borzacchiniego. Jej kolej przyszła w trzy lata później. W Grande Premio da Cidade de S?o Paolo wystartowała swoją błękitną Alfa Romeo 8C 2300 Monza. Najgroźniejszymi rywalami byli Attilio Marinoni i Carlo Pintacuda na 2.9- litrowych Alfach P3. Mniej liczyły się liczne stare Bugatti i dziwne, nie znane Europejczykom wozy amerykańskie, które ostatecznie uplasowały się na szarym końcu. Gdy samochody z opóźnieniem wywołanym przez napływ niezmiernych tłumów publiczności wyruszyły wreszcie na trasę, potwierdziło się, że z P3 trudno jest nawiązać walkę, ale Nice utrzymywała trzecią pozycję, a za nią atakowali niedawny zwycięzca GP Rio de Janeiro Vittorio Coppoli oraz Brazylijczycy Manoel de Teffé (jadący na podobnej 8C Monzie), Chico Landi i Benedito Lopes. Na 52 okrążeniu Nice zatrzymała się na tankowanie spadając na czwarte miejsce. Po powrocie na tor walczyła z de Teffé. Na kilku kolejnych okrążeniach odrabiała wobec niego po 5 sekund i na ostatnim prawie się z nim zrównała. De Teffé szeroko wszedł w ostatni zakręt przed prostą start-meta. Nice wcisnęła swoją Alfę obok jego wozu i obie wyścigówki burta w burtę pędziły w stronę widocznej już mety.
Nie ma pewności, co dokładnie stało się w następnych sekundach. Według najczęściej przytaczanej wersji ktoś wtoczył na tor jeden z walców ze sprasowanego siana, którymi zabezpieczone były pobocza toru. Inni twierdzą, że nagle przed maski samochodów wypchnięty został policjant z kordonu usiłującego utrzymać w ryzach szalejący żywioł publiczności lub nawet, że Nice nie sprowokowana popełniła jakiś błąd, dość, że przy prędkości 160 km/h straciła panowanie nad wozem. Alfa Romeo zarzuciła, dwukrotnie przekoziołkowała w powietrzu i jak bomba wbiła się w pierwsze rzędy głównej trybuny zabijając na miejscu cztery osoby i raniąc trzydzieści. Wyrzucona z siedzenia automobilistka przeleciała kilkanaście metrów i spadła na stojącego na trybunie żołnierza, który przyjął w ten sposób na siebie cały impet uderzenia. Hellé przeżyła upadek, choć dopiero po trzech dniach wybudziła się ze śpiączki, ale biedny mężczyzna, który nieświadomie ocalił jej życie chwytając prosto w ramiona jej delikatne ciało, zmarł w chwilę po wypadku.
Przeżyty szok pozostawił w niej ślady do końca życia. Przez następne lata nie wiedziała, co znaczy spokojny sen, a w jej zielonych oczach nigdy już nie zabłysła ta nieskrępowana, beztroska radość. Ale do wyścigów po przerwie wróciła. Nie były to już Grand Prix, raczej mniejsze imprezy, choć prócz nich również wyczerpujące, długodystansowe endurance. Gdy po długiej wojennej przerwie spragniony wrażeń światek wyścigowy szykował się do pierwszej edycji wznowionego Grand Prix Monaco, maleńkie księstwo aż drżało z entuzjazmu. Podczas uroczystego bankietu w przeddzień wyścigu najnieoczekiwaniej wybuchła bomba: Louis Chiron publicznie, w towarzystwie, oskarżył Hellé Nice o to, że w latach okupacji była agentką Gestapo.
W powojennej Francji cios nie mógł być bardziej niszczący. W jednej chwili odwrócili się od niej wszyscy. Od następnego ranka nie miała przyjaciół, środowisko wyścigowe nie chciało o niej słyszeć, dawni adoratorzy udawali, że jej nie znają. Choć przecież było to tylko oskarżenie, bez dowodów. Wiele lat później wypowiedzieli się na ten temat Niemcy mający dostęp do odpowiednich archiwów. Nice z całą pewnością nie była konfidentką. Wygląda na to, że Chiron chciał się jej pozbyć. W każdym razie, dlaczego czekał aż cztery lata od zakończenia wojny, dlaczego odkładał swą rewelację na tak spektakularny, starannie dobrany moment? Z drugiej strony, Nice nie była też niewinna. Nawykła do luksusu i wysokiego towarzystwa, żyła w okupowanym Paryżu trochę tak, jakby nic nie zaszło, bawiąc się wśród tych, którzy w mrocznym roku 1941 i 42 mogli jej zaoferować szampana, futra i wystawne kolacje. Była maskotką hitlerowskiej generalicji, tak to trzeba nazwać, nawet jeśli sama utrzymywałaby, że chodziło o eleganckich i rycerskich dżentelmenów w świetnie dopasowanych, zielonkawych mundurach.
Jak każda dobrze skrojona historia, tak i ta ma swój początek, rozwinięcie i zakończenie. W kilka lat później nic nie zostało z majątku i pozycji towarzyskiej Hellé Nice. Ł»yła samotnie w wynajmowanych pokojach, z trudem utrzymując się ze sprzedaży biletów w małym kinie na Lazurowym Wybrzeżu. Pod koniec życia zdana była na zapomogi z funduszu społecznego. Gdy zmarła w 1984 r., od dawna nikt o niej nie pamiętał.
No Comment