Na obrzeżach belgijskiej miejscowości, której nazwy nikt nie chce ujawniać, stoi salon Alfy Romeo, w którym czas zatrzymał się kilkanaście lat temu. Kurz pokrywa szyby, zieleń wdziera się do środka, a za witryną wciąż błyszczy – na swój sposób – nieodebrana 156 GTA. I nie jest tam sama.
To nie plan filmowy ani wystawa. Salon rzeczywiście istniał, sprzedawał Alfy, serwisował je, a potem… nagle przestał. Według relacji sąsiadki, właściciel – mąż kobiety – zginął tragicznie w wypadku niedaleko salonu. Od tego czasu miejsce pozostaje zamknięte, a jego syn od czasu do czasu tylko zagląda, żeby coś posprzątać i… tyle.
Ale to „tyle” to w tym wypadku całkiem sporo. Bo w środku i na zewnątrz nadal stoi ponad tuzin samochodów – głównie marki Alfa Romeo. Wśród nich:
– 166 z legendarnym silnikiem 3.0 V6 Busso wystawiona na łaskę warunków atmosferycznych,
– 156 GTA pod dachem salonu – podobno nieodebrana przez klienta, który „zniknął”,
– oraz Giulia, Alfetta, 75 (Milano), 155, 145, dwa modele 33 (w tym torowa wersja), 147, GT i 159 Sportwagon.
Do tego kilka zaskoczeń: Smart Forfour, Abarth Punto i dwa MG TF. Ciekawe, że wnętrza wielu aut są czyste, a opony nadal napompowane. Czyżby ktoś rzeczywiście doglądał tego miejsca regularnie, choć bez większego zaangażowania? Serwis wygląda na względnie uporządkowany, ale samo biuro nie prezentuje się najokazalej.
Całą historię uchwycił YouTuber znany jako The Bearded Explorer. Na jego filmie widać, jak ostrożnie zagląda do zakamarków salonu, spacerując po jego martwych korytarzach. Nie zdradza jednak lokalizacji – i trudno się dziwić. W dzisiejszych czasach zbyt łatwo byłoby to miejsce zadeptać.
Sąsiadka salonu opowiedziała, że jej mąż – właściciel obiektu – zginął w wypadku drogowym nieopodal. Po tym wydarzeniu wszystko stanęło. Rodzina nie chciała ani sprzedawać salonu, ani aut. Dla nich to nie był tylko majątek, ale i ślad po bliskim. Ten element ludzkiej historii odróżnia to miejsce od typowych porzuconych garaży, szop i salonów dealerskich. To nie bankructwo, nie przekręt, ani porzucona inwestycja. To prywatna żałoba wpisana w kurz i lakier.
Co dalej z kolekcją?
Nie wiadomo, ile z tych aut dałoby się jeszcze uruchomić. Być może część z nich jest sprawna – być może wystarczyłoby wymienić płyny i akumulatory. Ale równie dobrze może się okazać, że koszt przywrócenia ich do życia będzie większy, niż ich aktualna wartość rynkowa.
Gdyby jednak któryś z domowników postanowił wystawić te auta na aukcji – na pewno znalazłoby się wielu chętnych. Bo mimo warstwy kurzu i ciszy, te Alfy wciąż mają w sobie coś z tamtego ducha. Z czasów, gdy samochód miał duszę, a salon – właściciela.
Autor: Tomasz Nowak
Zdjęcia: Kadr z YouTube’a
No Comment